Bukmacherka 26 lipca 2017

Rejestr zakazanych domen hazardowych poruszył rynek

autor: LukeLee
Siedem firm stara się o licencję na hazard w sieci. Już siedem – bo choć w wykazie nielegalnych serwisów znajduje się ponad 750 adresów, to do wejścia nowej ustawy nie było chętnych z zagranicy do zalegalizowania działalności.

Informacje potwierdziło Ministerstwo Finansów. "O udzielenie zezwolenia na urządzanie zakładów wzajemnych przez sieć internet ubiega się obecnie siedem podmiotów. Trzy z nich to podmioty mające siedzibę na terytorium państwa członkowskiego Unii Europejskiej lub państwa członkowskiego Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu (EFTA) – strony umowy o Europejskim Obszarze Gospodarczym, a pozostałe to podmioty z siedzibą w Polsce".

Na rynku hazardowym od uruchomienia 1 lipca Rejestru domen służących do oferowania gier hazardowych niezgodnie z ustawą (prowadzi go właśnie resort finansów) coraz głośniej mówi się o nagłym zainteresowaniu zagranicznych podmiotów zalegalizowaniem działalności w Polsce.

Tych siedmiu bukmacherów, z czego trzech zagranicznych (z nieoficjalnych informacji wynika, że są to Bwin, Superbet i Unibet), to spora zmiana, bo obecnie licencje na organizację zakładów wzajemnych przez internet mają tylko STS, Fortuna, Milenium, LVBet, E-toto i Forbet. I to mają takie licencje od wielu lat. Po latach zastoju i braku chętnych do zalegalizowania swojego biznesu na polskim rynku lista e-bukmacherów może się więc nawet podwoić.

Malta już nie pomoże

Najpierw przed 1 kwietnia, czyli przed wejściem w życie nowelizacji ustawy o grach hazardowych (Dz.U. z 2017 r. poz. 88), zagraniczne serwisy zaczęły się masowo wycofywać z Polski. W przeciwieństwie do poprzedniej wersji polskiej ustawy ta została notyfikowa przez Komisję Europejską. Dzięki temu zagraniczne firmy nie mogą już zasłaniać się unijnymi przepisami i licencjami uzyskanymi na Malcie czy Gibraltarze.

– Sytuacja jest zero-jedynkowa. Zostajesz na polskim rynku bez licencji – łamiesz prawo. Firmy hazardowe, które są notowane na giełdach w Londynie czy Sztokholmie, na takie ryzyko nigdy sobie nie pozwolą – tłumaczył nam Michał Kopeć, ekspert z firmy analitycznej Better Collective.

Teraz, po masowym wycofywaniu się z polskiego rynku, zaczęły się wnioski o licencje. Jako że pierwsze złożono jeszcze w lutym i marcu, to Ministerstwo Finansów w ich przypadku decyzje może wydać już w sierpniu.

To jednak nie tyle sama ustawa i rejestr zakazanych domen, który oficjalnie ruszył 1 lipca, skłoniły bukmacherów do tak zdecydowanych kroków. Decydujące okazało się to, że zagraniczne firmy przestraszyły się wspomnianych konsekwencji za granicą. Rolę odegrały też posunięcia firmy Skrill, której teoretycznie ustawa hazardowa nie dotyka. Ten brytyjski serwis (niegdyś Moneybookers) funkcjonuje jak elektroniczna portmonetka i jest idealny np. do zakupów online za granicą, gdy internauta obawia się podawać swój numer karty kredytowej. W Polsce Skrill był jednak najchętniej wykorzystywany w zupełnie innym celu.

– To jedna z najpopularniejszych metod transferowania pieniędzy do zagranicznych kasyn, bukmacherów i serwisów pokerowych. Gracze korzystają też z klasycznych kart kredytowych, ale pośrednictwo w takich przelewach jest wygodniejsze – tłumaczy jeden z pracowników serwisów hazardowych.

– Kiedy więc po wejściu w życie rejestru domen niedozwolonych okazało się, że większość z nich obsługuje właśnie Skrill, jego szefowie, by nie mieć kłopotów na rodzimym rynku, zaczęli zawiadamiać kolejne serwisy, że wycofują się z ich obsługi w Polsce. I to okazało się być faktyczną blokadą e-hazardu – dodaje nasz rozmówca.

Bo – jak opisywaliśmy w DGP w 2015 r. – za pośrednictwem tego serwisu za granicę od polskich graczy w ciągu 11 miesięcy przetransferowano aż 726,9 mln euro. To najlepsze potwierdzenie skali nielegalnej bukmacherki sprzed wejścia w życie nowej ustawy.

Teraz albo nigdy

Cały ten rynek kilka lat temu firma badawcza Roland Berger wyceniała na ok. 5 mld zł rocznie, z czego nielegalne firmy miały mieć ok. 90 proc. udziałów. Ale nawet wejście w życie nowego, bardziej restrykcyjnego prawa wcale nie musi oznaczać, że obroty z nielegalnego rynku automatycznie przeniosą się do firm z licencjami.

– Wręcz przeciwnie. Już mamy sygnały, że polscy gracze obchodzą blokady. Wystarczy przecież skorzystać z narzędzia VPN i wtedy również i z Polski można dowolnie korzystać z tych stron. Widziałem sam, jak blokady stron umieszczonych w rejestrze w ten sposób były łamane – mówi nam Paweł Kobyliński, poseł Nowoczesnej, który wraz dwoma innymi parlamentarzystami w tej sprawie kilka dni temu skierował interpelację do resortu finansów.

– Chcemy się dowiedzieć, czy resort wie, jak duża jest skala tego zjawiska oraz jakie podejmuje kroki, by mu zapobiec – mówi nam Kobyliński.

Ministerstwo Finansów pytane przez nas o ten proceder twierdzi, że nie posiada informacji dotyczących omijania blokad przez graczy.

– Jednakże warto podkreślić, iż organy Krajowej Administracji Skarbowej na bieżąco monitorują realizację przez przedsiębiorców obowiązków, w związku z wpisem nazwy domeny do Rejestru domen służących oferowaniu gier hazardowych niezgodnie z ustawą – stwierdza MF.

Jedno jest pewne: nawet jeżeli blokada nielegalnych stron hazardowych nie jest całkowicie szczelna, to i tak wystarczyła, by zmienić krajobraz rynku e-hazardu.

– Mniejsi gracze, czyli LV Bet, E-toto i Forbet, zaczęli bardzo aktywnie starać się o przejęcie rynku. Wiedzą doskonale, że mają na to szansę tylko teraz, przed potencjalnym zalegalizowaniem większych firm z zagranicy. Te, jeżeli dostaną koncesję, będą miały spore budżety na odbudowanie swojej pozycji – ocenia pracownik bukmachera. 

Źródło: biznes.gazetaprawna.pl

Dodaj komentarz