Hula Kula w Bibliotece Uniwerystetu Warszawskiego
Ciut ponad milion złotych oferuje tajemnicza firma za upadłą kręgielnię. Totalizator od 1999 r. utopił w niej ponad 65 mln zł. <br />
Ciut ponad milion złotych oferuje tajemnicza firma za upadłą kręgielnię. Totalizator od 1999 r. utopił w niej ponad 65 mln zł.
Milion złotych. Tyle wynosiła cena wywoławcza za upadłą spółkę Toto-Sport, należącą do Totalizatora Sportowego, a prowadzącą kręgielnię Hulakula w budynku Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.
— Zgłosił się jeden oferent: polska spółka spoza branży bowlingowej. Jej nazwę mogę ujawnić na początku marca, gdy minie termin wpłaty zaoferowanej kwoty — ujawnia Danuta Błachnio, syndyk Toto-Sportu.
Ile oferent zapłaci, syndyk nie mówi. Z naszych źródeł wynika, że około miliona złotych.
Dlaczego kręgielnia, na którą Totalizator wyłożył 65 razy więcej, dziś jest warta tylko tyle? Toto-Sport praktycznie nie ma własnego majątku. Tory bowlingowe i inny sprzęt w całości leasinguje bądź wynajmuje, m.in. od innej spółki córki Totalizatora Sportowego — Lottomerkurego (obsługuje loterie organizowane przez Totalizatora, zarządza też jego taborem samochodowym).
ABW i zespół biegłych
Tajemniczy nabywca Hulakuli ma w planach nie tylko dalsze prowadzenie kręgielni, ale nawet rozszerzenie jej działalności. Najwyraźniej ktoś wierzy, że na bowlingu w uniwersyteckiej bibliotece da się zarobić. Władzom Totalizatora to się nie udało. I mogą za to słono zapłacić.
— Śledztwo w tej sprawie przedłużono do końca kwietnia. W połowie marca powinna wpłynąć do nas opinia biegłych. Zdecyduje o tym, czy w sprawie pojawią się podejrzani — ujawnia Maciej Kujawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Według naszych informacji, jest to bardzo prawdopodobne. Powód? Przełom, który w trwającym blisko pięć lat i kilka razy umarzanym śledztwie, nastąpił w październiku 2006 r.
— Do prokuratury dotarły kluczowe dokumenty z Wielkiej Brytanii, dotyczące m.in. umowy leasingu z BEL Leasing na wyposażenie kręgielni. Okazuje się, że raty leasingowe (ponad 20 mln zł) były dwa razy wyższe niż wartość sprzętu. W grę wchodzi zarzut działania na szkodę Totalizatora przez zarząd kierowany przez Sławomira Sykuckiego — mówi nasz informator.
O wartości otrzymanych dokumentów świadczy to, że po podjęciu śledztwa 27 października 2006 r. prokuratura zleciła jego prowadzenie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. A o determinacji śledczych to, że — by przyspieszyć procedurę — powołano nie jednego, ale zespół biegłych księgowych.
Jeden z wątków śledztwa w sprawie Toto-Sportu jest już w sądzie. Dariusz Z., pierwszy prezes tej spółki (do listopada 2000 r.), jest oskarżony o spowodowanie w niej około miliona złotych strat. Warszawska Temida, jak zwykle, nie jest rychliwa. Choć akt oskarżenia trafił do sądu w lipcu 2003 r., do dziś nie odbyła się ani jedna rozprawa.
Jednak największe emocje wzbudza główny wątek śledztwa. Nie tylko ze względu na poziom wyrządzonych rzekomo szkód (łącznie „co najmniej 26,8 mln zł”), ale także na osoby, które obejmuje. O powołaniu Toto-Sportu decydował zarząd Totalizatora, kierowany przez Sławomira Sykuckiego (był prezesem państwowego giganta od czerwca 1995 do kwietnia 2000 r.). Ten kojarzony z lewicą menedżer uważany jest powszechnie za jednego z najlepszych specjalistów od hazardu w kraju. Poza sprawą Toto-Sportu ciąży mu jednak inna: prokuratorski zarzut, że naraził Totalizatora Sportowego na 250 tys. zł straty przy obrocie długami Polskich Kolei Państwowych (akt oskarżenia przeciw niemu sąd ponad rok temu zwrócił prokuraturze do poprawki).
Złe prawo i personalia
Sykucki chciał, żeby Totalizator wyszedł z okopów tradycyjnego hazardu i utworzył m.in. salony bingo i gier na automatach (ich prowadzeniem zająłby się Toto-Sport). Największe miasta w Polsce miała opleść sieć centrów rozrywki, w których można by nie tylko pograć na automatach czy w bingo, ale też w — raczkujące dopiero w naszym kraju — kręgle. Skończyło się na jednej inwestycji: Hulakuli w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, która wystartowała 1 marca 2000 r.
Za niezrealizowanie planów trudno winić Sykuckiego — miesiąc później pożegnał się ze stanowiskiem szefa Totalizatora. Nie zmienia to faktu, że nawet sama Hulakula rok w rok przynosiła straty. Do dziś uzbierało się tego ponad 65 mln zł.
— Problemy Toto-Sportu to skutek zmian ustawodawczych. Przy podpisywaniu umowy z Fundacją Uniwersytetu Warszawskiego na dzierżawę powierzchni pod Hulakulę ustawa o grach losowych i jej przygotowywana nowelizacja pozwalały, by — prócz kręgielni — powstały tam salon gier na automatach i salon bingo. Jednak w ostatnim momencie prac nad nowelizacją posłowie zakazali Totalizatorowi prowadzić takie salony. Przedsięwzięcie straciło dwa z trzech filarów. Informowałem ministra skarbu, że cała inwestycja się rozpadnie, jeśli spółka nie będzie miała charakteru hazardowego. Nikt nie chciał mnie słuchać — tłumaczy od lat Sławomir Sykucki.
Dodaje przy tym, że wyniki Toto-Sportu byłyby o wiele lepsze, gdyby jego następcy w Totalizatorze Sportowym (od listopada 2001 do stycznia 2006 r. prezesem hazardowego kolosa był Mirosław Roguski) wykorzystali możliwości promocji Hulakuli, jakie daje sieć 500 kolektur Totalizatora w Warszawie.
— Tymczasem państwowy gigant odwrócił się od Toto-Sportu i nic dziwnego, że tory bowlingowe wykorzystywano zaledwie w jakichś 15 procentach — tłumaczy były szef totka.
Zastrzeżenia do zarządu Mirosława Roguskiego miała też Najwyższa Izba Kontroli (Toto-Sportem zajmowała się trzy razy). Kontrolerzy zarzucili mu brak strategii postępowania z operatorem Hulakuli.
— Totalizator wydawał kolejne pieniądze, nie bardzo wiedząc, w jakim celu — stwierdzili kontrolerzy NIK.
Mirosław Roguski odpowiadał, że miał związane ręce. Czym? Umową najmu ponad 8 tys. mkw. w uniwersyteckiej bibliotece, a obowiązującą do czerwca 2009 r.
Mała frekwencja w Hulakuli odbiła się na przychodach Toto-Sportu. W ostatnich latach nieznacznie przekraczały 6 mln zł. Były więc prawie o połowę niższe niż na starcie, w 2000 r.
— Jak mogło być inaczej, jeśli w zarządzie Toto-Sportu zasiadał facet, który przez całe życie zajmował się elektrolizą maślanki — zżyma się Sykucki.
Liczy on, że prokuratorzy, tak jak wcześniej, nie zdecydują się jednak na postawienie mu zarzutów i umorzą śledztwo, uznając, że straty, które przyniosła Totalizatorowi inwestycja w Toto-Sport, wynikały ze zmian ustawowych i personalnych.
Chaos w środę i sobotę
Przyczyny niepowodzenia Toto-Sportu podobnie do Sykuckiego ocenia dzisiejszy szef Totalizatora (jest nim od września 2006 r.) Jacek Kalida. Toto-Sport zbankrutował już za jego kadencji. Bezpośrednim powodem było to, że władze Totalizatora na walnym podsumowującym 2005 r. zdecydowały o dalszym istnieniu spółki, a jednocześnie nie podjęły uchwały o pokryciu straty.
— To była absurdalna decyzja. Kilka razy pisałem do zarządu Totalizatora Sportowego, że jeśli strata nie zostanie pokryta, będę musiał złożyć w sądzie wniosek o upadłość spółki. I co? I nic — narzeka Jerzy Gierszewski, prezes Toto-Sportu w latach 2002-06.
Obecny prezes totka ripostuje:
— Zamiast występować o podjęcie uchwały o pokryciu straty, pan Gierszewski mógł zmniejszać koszty i poprawiać wynik spółki — odpowiada Jacek Kalida.
Gierszewski odbija piłeczkę:
— Za swojej kadencji, dzięki zduszeniu kosztów, zmniejszyłem roczną stratę z blisko 6 mln zł do 2 mln zł. Tylko wynegocjowane obniżki czynszu dały ponad 30 mln zł oszczędności. Więcej nie dało się zrobić. Chyba żeby Toto-Sport zajął się jeszcze czymś, np. serwisowaniem starszych lottomatów Totalizatora. Proponowałem to władzom Totalizatora, ale także tym razem bez odzewu — broni się Jerzy Gierszewski.
Dlaczego Totalizator nie reagował na pisma szefa Toto-Sportu? Powodem był chaos panujący w Totalizatorze Sportowym, a wynikający z tego, że przez prawie cały 2006 r. hazardowy kolos działał z władzami niewpisanymi do rejestru handlowego (wiele razy pisaliśmy o tym w „PB”).
— Po prostu nie miał kto podjąć odpowiedniej decyzji. A kiedy pojawił się jakiś pomysł, było za późno — tłumaczy nasz informator.
Ojców porażki brak
Jego słowa potwierdzają wydarzenia ostatnich dni przed bankructwem Toto-Sportu. Jerzy Gierszewski odwołany został 13 października 2006 r. Zarząd Totalizatora Sportowego, kierowany już przez Jacka Kalidę, jego następcą uczynił Edwarda Jastrzębskiego, osobę mocno kontrowersyjną. Jak ustaliliśmy, najwyższe stanowiska w swojej karierze zawdzięczał on mającemu wiele zarzutów prokuratorskich na karku byłemu szefowi PZU Życie Grzegorzowi Wieczerzakowi. Za kadencji tego kontrowersyjnego lekarza-menedżera Jastrzębski był wiceprezesem PZU NFI Management, spółki zarządzającej należącymi do grupy PZU funduszami: NFI Progress, Drugim NFI i NFI im. Kwiatkowskiego.
— Funkcję wiceprezesa PZU NFI Management Edward Jastrzębski sprawował w latach 2000-2002, z czego jedynie pierwszych dziewięć miesięcy przypadło na okres prezesury w PZU Życie pana Grzegorza Wieczerzaka. Wszelkie sformułowania o bliskiej współpracy obu panów są nieuprawnione — twierdzi Jacek Kalida.
Tak czy inaczej, Edward Jastrzębski w Toto-Sporcie nie zagrzał długo miejsca. Właściwie jedyne, co zdążył zrobić, to zwołać walne spółki, na którym miały zapaść decyzje podtrzymujące jej żywot (chodziło m.in. o podwyższenie kapitału Toto-Sportu). Do walnego jednak nie doszło. Już 19 października 2006 r. sąd ogłosił upadłość Toto-Sportu. Powód? Na koniec lipca 2006 r. długi spółki (17,5 mln zł) zdecydowanie przewyższały jej majątek. A byłyby znacznie wyższe, gdyby nie to, że większość wierzytelności już wcześniej Totalizator zamienił na udziały w Toto-Sporcie.
Jacek Kalida przyznaje, że kierowany przez niego zarząd miał pomysł restrukturyzacji Toto-Sportu.
— Niezawisły sąd podjął jednak taką, a nie inną decyzję. Ani upadłością Toto-Sportu, ani jego wynikami nie można mnie obarczać — kończy obecny szef Totalizatora.
A kogo można? Odpowiedzi już wkrótce powinna udzielić prokuratura.