Jak bardzo polski rynek różni się od niemieckiego?
Oczywiście trudno porównywać oba rynki, ponieważ różnią się wielkością. Nie oznacza to jednak, żeby nie korzystać w pełni z tego co mamy. Owszem, prezesi polskich klubów poczynili w ostatnich dwóch latach duży postęp, ale rezerwy nadal są spore. Warto więc spojrzeć na naszych zachodnich sąsiadów, którzy z dobrodziejstw sponsoringu czerpią pełnymi garściami.
Niemiecki rynek oparty jest przede wszystkim na wieloletnich tradycjach, z których śmiano się jakiś czas temu, ale ostatnie lata pokazały, że niesłusznie. Nasi zachodni sąsiedzi, jak zwykle pokazali, iż potrafią wykorzystać, to co mają najlepsze. W tym przypadku chodzi o przekucie tradycji w zyski, o czym opowiedziała nam Monika Płaczkowska z „LV Bet”: – Wiele mówi się o „przestarzałym” przywiązaniu do tradycji i wartości, które reprezentują niemieckie kluby. Jednak po udostępnieniu kolejnej przestrzeni reklamowej (rękaw w sezonie 2017/18) nadal obserwuje się stale postępujące inwestycje w kluby piłkarskie.
– Drużyny Bundesligi działają z bukmacherami wielopłaszczyznowo, ale pewnych zachowań czy tradycji nie zatracą. Jasne, sprzedaż pola powierzchni reklam występuje, ale nie jest tak drastyczna, jak na przykład w Anglii, gdzie w trakcie meczu na bandach możemy zaobserwować sześć czy siedem firm związanych z szeroko pojętą branżą bukmacherską – dodaje Płaczkowska.
Zwróćmy uwagę na „Typico”, które nie potrzebuje eksponować się na płaszczyznach, żeby było o nich głośno na całym świecie. Bukmacher podpisał umowę partnerską z władzami ligi, dzięki czemu jest eksponowany w telewizji podczas transmisji, a także na kanałach Social Mediów. I to wystarcza w zupełności, by spełnić cele na niemieckim rynku. Wchodzenie w nazwę ligi byłoby zbyt kosztowne i pewnie niemożliwe ze względu na tradycję. Tymczasem w Polsce „Lotto” przejęło nazwę ekstraklasy, a tak naprawdę bardziej eksponowane jest w tym sezonie „PKO”. Na koszulkach zajęli lepsze miejsce, więcej się o nich mówi… No dość dziwna sytuacja.
Jak zejdziemy poziom niżej jest jeszcze ciekawiej, ponieważ sponsorem tytularnym jest bukmacher, ale szczerze mówiąc dzieli się tortem z kilkoma innymi firmami z branży. Co z tego, że liga nazywa się „Fortuna”, jeśli „STS” może wykupić sobie bandy w trakcie meczów, a „LV Bet” czy „forBET” sponsorują kluby. W dodatku kluby bardziej szanują, co jest akurat zrozumiałe, partnerskich bukmacherów, ponieważ oni płacą więcej pieniędzy. Brak w tym wszystkimi logiki i chyba czas się zastanowić, czy sponsoring tytularny ligi przy obecnym porządku, a raczej jego braku ma jakikolwiek sens?
Trudno za taki stan rzeczy winić samych bukmacherów, ponieważ w Polsce łagodnie mówiąc kuleje współpraca na linii sponsor – klub/związek. Fortuna jak na nasze warunki płaci duże pieniądze Legii, ale co z tego, jeśli warszawski klub nie wchodzi do Ligi Europy. LV Bet natomiast sponsoruje Wisłę Kraków, o której faktycznie dużo się mówi, ale niezbyt dobrze. Jasne, w ostatnim czasie przekaz jest dobry, ale wszystko to jest bardzo chaotyczne. Brakuje jakiejkolwiek wizji działania. Co tu więcej mówić… Kluby muszą być lepiej zarządzane, by to miało ręce i nogi. Prezesi klubów muszą zrozumieć, że sponsoring nie polega tylko na podpisaniu umowy i pobieraniu pieniędzy.
Podobnie, a nawet jeszcze gorzej jest ze Związkami Sportowym w Polsce. Takie organizacje jak Polski Związek Kolarski, Polski Związek Tenisowy, Polski Związek Siatkówki, czy nawet bardziej niszowy Polski Związek Curlingowy były źle zarządzane od lat. Żadną tajemnicą nie jest fakt, że rynek musi się usystematyzować, żeby bukmacherzy i inni przedsiębiorcy wkładali więcej pieniędzy w polski sport.
Na rynku niemieckim ciekawą strategię obrał bukmacher „Bwin”, z którego przykładu warto czerpać. Firma założona w Austrii mówiąc kolokwialnie po cichu przejęła rynek. Owszem, pokazała siłę wchodząc w współpracę z Borussią Dortmund, ale poza tym działała na niższych szczeblach po to, by zarabiać, ale też, aby wyrobić sobie drogę do Niemieckiego Związki Piłki Nożnej.
– Najpierw podpisali umowę z Borussią, potem sponsoring tytularny 3. Ligi Niemieckiej, która jest zarządzana przez niemiecki związek. Dzięki temu utorowali sobie drogę do tego, by podpisać nową umowę, która pozwoli im zaangażować się w jeszcze większym stopniu na rynku niemieckiej piłki i to nie tylko męskiej. A to nie wszystko, bo na początku sezonu podpisali kontrakty z Union Berlin, FC St. Pauli i Dynamo Drezno, czyli trzema klubami z 2. Bundesligi, za którymi stoją całe rzesze kibiców – skomentowała politykę sponsoringową „Bwin”, Monika Płaczkowska.
Łącznie sponsoring "Bwin" – poza Niemieckim Związkiem Piłki Nożnej – wyceniony jest na 6,45 miliona euro za sezon. Ogromne pieniądze, ale biorąc pod uwagę, jak wielką część rynku pozwalają zapełnić, już do końca tak nie jest. Ba, można to nazwać nawet promocją.
W Polsce bukmacherzy również nie skupiają się na jednym segmencie, gdyż inwestują w różnych miejscach, ale czy można to nazwać strategią? Nie do końca wszystkie ruchy są chyba przemyślane. Patrząc na „Bwin” widzimy, że w 2. Lidze Niemieckiej mają cztery kluby (Union Berlin, FC St. Pauli i Dynamo Drezno, FC Koln), które posiadają duże zaplecze kibicowskie rozprzestrzenione po całym kraju.
Podsumowując: trudno nie oprzeć się wrażeniu, że polski rynek drgnął, ale nadal jest na etapie przekształceń. W Niemczech wszystko od lat działa według utartych zasad logiki i planu zarówno klubów, jak i firm bukmacherskich. Pamiętajmy jednak, że niemiecki rynek nie zawsze taki był. Potrzebna była do tego praca i systematyczność.