Koniec z automatami na dobre?
Automaty do gry znikają. Wysoka kara i plotka o zmasowanej akcji skarbówki skutecznie odstraszają.
Właściciele automatów do gry przestraszyli się ustawy hazardowej, ale z pola walki z rządem zejść nie zamierzają. Od 1 kwietnia za każdego jednorękiego bandytę grozi do 100 tys. zł kary. Zapłacić może ją nie tylko jego osoba stawiająca maszynę, ale także właściciel lokalu, w którym automat stoi.
Podchodzę do kontenera z automatami stojącego na trasie do Warszawy. Z zewnątrz poprzyczepiane światełka jak na choince, w oknach naklejki ze złotym koniem i napisem „Noble 1”. To swego czasu jedna z większych marek w świecie jednorękich bandytów. Na samym Mazowszu miała nawet kilkaset punktów.
Chwytam za klamkę, ale drzwi są zamknięte. Gdy zaczynam odchodzić, słyszę „bzzz”, ktoś otwiera mi elektryczny zamek, zapraszając do środka. W kontenerze lekko przygaszone światło, smród potu, rozlanego piwa i papierosów.
Godzina 15.00, nikt nie gra. Większość klientów przychodzi wieczorami. Teraz jest tylko pilnująca interesu, wyraźnie znudzona dziewczyna. Jednym okiem ogląda telenowele na małym telewizorku, drugim sprawdza coś na telefonie.
– To można jednak zagrać po 1 kwietnia? – pytam.
– A czemu nie? – odpowiada zdziwiona.
– No wie pani, ustawa hazardowa jest nowa. 100 tys. zł kary można dostać za automat. Pani ma dwa, to 200 tys. grozi. Powiem szczerze: jestem dziennikarzem i chciałem spytać co dalej z takimi punktami jak wasz? O pracę się pani nie boi? – dopytuję.
– A nie, ja tu pierwszy raz jestem. Koleżankę zastępuję – zaczyna kłamać. Jej ręka z komórki wędruje pod ladę i w tym momencie nagle przestaje grać telewizor, gaśnie światło i automaty się wyłączają.
– Ojej. Widzi pan co się stało. No prąd nam odłączyli. To ja już chyba muszę iść, bo do tej koleżanki nie mogę się dodzwonić – odpowiada.
W innym punkcie, choć widzę przez szpary w oknach, że ktoś gra, nie chcą mnie wpuścić. W kolejnym słyszę od właściciela posesji, na której stoi budka, że „nie działają już od kilku miesięcy”. W blaszaku na warszawskiej Ochocie drzwi są zamknięte.
Punktów z jednorękimi bandytami są w Polsce tysiące. Kiedyś maszyny stały na każdej prowincjonalnej stacji paliw, a nawet w wiejskich sklepach, o barach nie wspominając. Masa, były pruszkowski gangster, a dziś świadek koronny, w jednym z wywiadów stwierdził, że nawet mafia była zaskoczona sumami, jakie zarabiano na automatach.
– Jak przyszedł pierwszy utarg, to myśleliśmy, że to pieniądze za cały miesiąc, a to było za tydzień i to nie ze wszystkich punktów – wspomina.
Sytuacja zaczęła się normalizować wraz z nową ustawą z 2009 roku uchwaloną w ekspresowym tempie przez rząd Donalda Tuska po wybuchu afery hazardowej. Ministerstwo Finansów przestało wydawać nowe pozwolenia na stawianie maszyn, a po paru latach wszystkie stały się nielegalne. Ponieważ rynek jednorękich bandytów wart jest nawet kilka miliardów złotych, więc automaciarze nie chcieli odpuścić.
Nie przeszkadzało im ani to, że ich punkty są nielegalne, ani że co roku służba celna zabiera z nich nawet kilkadziesiąt tysięcy jednorękich bandytów. Ich właściciele szli do sądu i procesowali się z fiskusem, wykorzystując kruczki prawne. Głównym zarzutem był brak notyfikacji ustawy przez Komisję Europejską.
Przez pewien czas – po przychylnych decyzjach sądów – automaty wracały do właścicieli.
Rząd PiS postanowił z tą fikcją skończyć. Nowe przepisy obowiązujące od 1 kwietnia uderzają nie tylko w przedsiębiorcę stawiającego jednorękiego bandytę, który często jest podstawionym słupem, ale także we właścicieli posesji, na której stoi kontener ze świecącymi neonami „7777”, „hot spot” czy „Vegas”.
– Ja zamykam punkty na miesiąc. Zobaczę, co się będzie działo. To jest chore państwo. Nielegalne działanie. Aferą w rządzie proszę się zainteresować, bo na to musiały iść grube miliony, żeby takie przepisy przeszły – słyszę od zdenerwowanego właściciela kilkudziesięciu punktów z automatami.
Jak dodaje, problemów boją się osoby, które użyczyły mu lokalu lub kawałka gruntu. Część z nich nakazała zabranie maszyn. Jak twierdzi, to głównie efekt „zastraszenia” właścicieli nieruchomości przez skarbówkę. Ta miała do nich wysłać pisma w sprawie zmian w prawie z informacją, że każdy automat to kara nawet do 100 tys. zł.
W branży głośno mówi się o dużej akcji, jaką na początku kwietnia szykuje Krajowa Administracja Skarbowa. To nowy organ fiskusa powstały zaledwie miesiąc przed wejściem w życie ustawy hazardowej. Ministerstwo Finansów będzie więc chciało pochwalić się, jak nowa supersłużba powstała z połączenia skarbówki z celnikami działa.
– Od pięciu miesięcy nie sprzedaliśmy nawet jednego automatu na rynek polski. Nic. Absolutnie nic. Ratuje nas eksport, szczególnie do Afryki – mówi Piotr Fedak z firmy Promatic, polskiego producenta automatów do gier.
O sprzedaży mówić nie chce, ale przyznaje, że było to nie kilkadziesiąt, nie kilkaset, ale grubo ponad tysiąc jednorękich bandytów rocznie.
źródło: money.pl