Milosz93 Mistrzem Polski FIFA 17 Utimate Team
Przypadkowy przechodzień spacerujący w sobotę ulicą Żeliwną w Katowicach nie mógł być świadomy, że w jednym z tamtejszych, niepozornych, przemysłowych budynków właśnie toczy się gra o mistrzostwo Polski.
Gra, którą wygrał Miłosz Bogdanowski. 24-letni – wnioskując po pseudonimie – zawodnik został mistrzem Polski w FIFA 17 Utimate Team, bo tak brzmiała oficjalna nazwa zawodów. "Milosz93" przeszedł przez nie jak burza. Od fazy grupowej po ścisły finał odprawiał pewnie każdego rywala, a w decydującej rozgrywce pokonał Marcina "mRN" Sczesa zarówno na swojej ulubionej konsoli (Xbox One, 4:2), jak i na sprzęcie preferowanym przez rywala (PS 4, 1:0).
Miłosz błyszczał nie tylko z padem w ręku. Opanował też sztukę, która sprawiała problemy wielu innym graczom – świetnie odnajdował się przed kamerą, w czasie wywiadów pomiędzy spotkaniami. Przed finałem stwierdził, że oczekuje od organizatorów chwili przerwy, bo zdążył już mocno zgłodnieć. A gdy do jego rąk trafił puchar za zwycięstwo (i czek na pięć tysięcy złotych), wyznał, że w finale dał sobie strzelić dwa gole, bo rozmyślał już na co przeznaczy wygraną.
Przekraczając próg katowickiej ESL Areny trafiało się do innego świata. Pełno w nim było różnokolorowych świateł, stanowisk niczym z pokładu statku kosmicznego i… twarzy Marco Reusa zerkających z każdego kąta (Niemiec to ambasador najnowszej FIFY).
Świat ten onieśmielał niektórych zawodników. Widać to było choćby po Rafale "Wirtuozie" Janowskim. W czasie gry rzeczywiście wykazywał się wirtuozerią i sensacyjnie doszedł do pierwszej czwórki mistrzostw. Nieznany nikomu amator z pokerową twarzą pokonywał bardziej utytułowanych rywali, ale gdy gra się kończyła, wychodziły z niego emocje. Przed kamerami oznajmił, że cała jego taktyka opiera się w sumie na jednym zwodzie, którego nauczył się z YouTube. Z rozbrajającą szczerością wyznał też, że w sumie nie przygotowywał się wcale do tego turnieju i nie sądzi, by po jego zakończeniu kontynuował karierę.
Dzięki ofensywnemu stylowi gry i charakterystycznej aparycji "Wirtuoz" szybko stał się ulubieńcem internautów. Ich wsparcie ("Dawaj Łysy!") można było liczyć w tysiącach komentarzy. Janowski, w przeciwieństwie do graczy z "pro sceny", nie planuje jednak zakładać profili w mediach społecznościowych. – Nie chce mi się. Może niech ktoś inny to za mnie zrobi – wypalił.
Ale to nie uczestnicy byli największymi gwiazdami imprezy. Te rozegrały tylko jeden mecz, pokazowy. Prowadzący "Lachu" (właściwie Patryk Lach, na YouTube – 511 tysięcy subskrypcji) rzucił na wizji wyzwanie "Jcobowi" (właściwie Jakubowi Weberowi, na YT – 424 tys. "subów"). Pierwszy zagrał Realem, drugi Manchesterem United. Wynik: dwa do dwóch. Żywiołowa (i niezdatna do cytowania) dyskusja fanów obu gwiazd YouTube'a pozostała więc nierozstrzygnięta.
Pozostali zawodnicy nie grali istniejącymi drużynami, tylko prawdziwymi dream teamami – zespołami sklejonymi z różnych słynnych piłkarzy, których karty gracze uzbierali podczas swoich karier. Na tym właśnie polega tryb Ultimate Team, który robi w ostatnich latach furorę na całym świecie. A przynajmniej tyle był w stanie zrozumieć autor tych słów.
I tak na porządku codziennym była sytuacja, w której Neymar pojedynkował się z Neymarem, a bramek obu rywalizujących drużyn strzegł David De Gea. W niemal każdym zespole grał Cristiano Ronaldo, pełno było też Messich, Modriciów i Suarezów. Niektórzy mogli sobie nawet pozwolić na skorzystanie z kart legend. W akcji oglądaliśmy więc m.in. Patricka Vieirę, Emmanuela Petita czy Georga Weaha.
Paradoksalnie najmniej topowych nazwisk było w zespole zwycięzcy. Miłosz wolał stawiać na Mohameda Salaha, Radję Nainggolana, Mateo Kovacicia czy Alexandre Lacazette'a. Eksperci tłumaczyli to prosto: gdy dochodzi do rywalizacji na najwyższym poziomie, to wirtualna siła składu liczy się mniej niż skille. Po polsku umiejętności. Czyli jest w tym e-sporcie coś ze sportu.
Źródło: sport.tvp.pl