Polacy kochają wielkie liczby
Nie było tak naprawdę opcji, że któryś z działających nielegalnie na naszym rynku bukmacherów wejdzie do Polski, będzie tu płacił podatki w obecnej wysokości, i jeszcze przeznaczy miliony na polską piłkę czy sport w ogóle.
Zacznijmy od legendarnej afery „Mira”, „Rycha” i „Zbycha”, i od ustawy hazardowej, będącej jej wynikiem. Z wielu perspektyw – prawniczej i nie tylko – była mocno krytykowana. A jak – pana zdaniem – wpłynęła na rynek zakładów wzajemnych?
MATEUSZ JUROSZEK: Ustawa hazardowa w Polsce była zawsze zła. Wcześniejsza nie pozwalała bukmacherom się reklamować ani działać w Internecie, a podatki przez nią ustanowione były zupełnie niekonkurencyjne w skali europejskiej. Ta z 2009 roku została stworzona w odpowiedzi na wspomniane nagrane rozmowy panów z branży automaciarskiej i dla mnie była pierwszą stycznością z wielką polityką: dowodem na to, że kiedy jest potrzeba i wola polityczna, pod uwagę nie są brane żadne argumenty merytoryczne. Projekt podniesienia – z 10 do 20 procent – podatku od zakładów bukmacherskich tak naprawdę doprowadziłby przecież do sytuacji, w których firmy zajmujące się zakładami wzajemnymi trzeba byłoby zamknąć. Trzy tysiące osób straciłoby tym samym pracę! Udało nam się z tymi argumentami do twórców ustawy dotrzeć, ale usłyszeliśmy tylko: „Musimy podnieść, bo taki jest prikaz polityczny” (obecnie podatek ten wynosi 12 procent – dop. red.). Projekt ustawy do konsultacji przekazano środowisku w piątek wieczorem, oczekując odpowiedzi w poniedziałek rano! Dotrzymaliśmy terminu, ale wszystkie nasze uwagi de facto wyrzucono do kosza. Nie chcę powiedzieć, że jakieś regulacje hazardu nie były potrzebne. Niezależnie od faktu, że mam dość liberalne podejście do hazardu, w pewnym momencie rynek automatów rozwijał się tak dynamicznie, że chciano je już niemal wstawiać do szkół! Zabrakło jednak w tych działaniach rozsądku.
I wylano dziecko z kąpielą, bo wiele wydarzeń i rozgrywek sportowych – choćby Puchar Świata w Zakopanem czy pierwsza liga piłkarska – straciło swych sponsorów, wywodzących się z tej branży.
MATEUSZ JUROSZEK: Powoli… Od lat uświadamiam wszystkim, że większość tych firm bukmacherskich – nawet pod rządami poprzedniej ustawy – działała nielegalnie. Nielegalne było reklamowanie się w mediach lub poprzez obecność na koszulkach drużyn piłkarskich, nielegalne były zakłady internetowe. Nie było jednak de facto narzędzi do karania reklamodawców i reklamobiorców. Ustawa z 2009 roku tę sytuację w jakiś sposób normowała, dzięki licencjom dla legalnych firm bukmacherskich, odprowadzających w Polsce podatki. Ale wciąż musieliśmy walczyć z szarą strefą w tej branży: firmami działającymi z zagranicy, które jednak swoje strony internetowe miały w języku polskim, z ich polskimi ambasadorami, których wszyscy kibice rozpoznają. To trudna walka: w ubiegłym roku zapłaciliśmy 90 mln złotych podatku od zakładów; 12% od zakładów, 19% CIT, pełen VAT itp. Nasi konkurenci tymczasem, zarejestrowani na Malcie, płacili podatek w wysokości 0,5 procenta od obrotu – maksymalnie jednak 466 tys. euro. Nie było natomiast tak naprawdę opcji, że któryś z tych bukmacherów wejdzie do Polski, będzie tu płacił podatki w obecnej wysokości, i jeszcze przeznaczy miliony na polską piłkę czy sport w ogóle. Nie wszedł i nie przeznaczył, bo nie miał w tym żadnego interesu ekonomicznego. Dlatego przez 7 lat – od 2009 do 2016 – alarmowaliśmy w Ministerstwie Finansów: dobrze, że daliście nam możliwość działalności w Internecie, ale wciąż jesteśmy zupełnie niekonkurencyjnie wobec innych podmiotów. Klient stawiający u nas 100 zł, de facto grał za 88 – bo 12 procent zabierał mu podatek. A jak wygrał – też od tej wygranej płaci podatek. Tymczasem u nielegalnego bukmachera zagranicznego stawiał 100 zł, za 100 zł grał i nie potrącano mu się ani grosza w razie wygranej. Ministerstwo wiedziało, że to zła sytuacja, ale „nie dotykało” w ogóle tego tematu. Zakaz polityczny. Więc przez wiele lat – jako legalnie funkcjonujący bukmacher – działaliśmy w skrajnie trudnych warunkach.
W końcu jednak wejdą w życie regulacje korzystne dla firm działających w zgodzie z polskimi przepisami. Od 1 lipca strony bukmacherów „z szarej strefy” będą blokowane.
MATEUSZ JUROSZEK: To oczywiście uczciwe wobec działających legalnie firm rozwiązanie, choć internauci zazwyczaj potrafią znaleźć „obejście” takich blokad. Zobaczymy też jak sprawdzą się zapowiedzi blokad płatności w przypadku zakładów z podmiotami bez polskiej licencji. Generalnie zaś wiele punktów w tej zmienionej ustawie godnych jest zauważenia, podkreślenia. Ot, chociażby organizacja euroloterii również na terenie Polski. Proszę zwrócić uwagę, że w przypadku kumulacji Lotto na poziomie 3 mln złotych zainteresowanie jest niewielkie. Ale gdy kwota kumulacji sięga 20 mln, przed punktami sprzedaży ustawiają się kolejki. Polacy kochają wielkie liczby, więc 500 mln euro do wygrania na pewno zrobi duże wrażenie i będzie sukcesem! Wracając zaś do samych zakładów wzajemnych: od 1 stycznia zauważalny stał się przyrost liczby klientów w naszej i – podejrzewam – również w innych legalnie działających firmach bukmacherskich w Polsce. Ten proces się nasilił, gdy z dniem 1 kwietnia kilku dużych zagranicznych „graczy” na tym rynku z Polski wyszło. Choć tak naprawdę to po części wynik… przepisów brytyjskich: można odebrać tam bukmacherowi licencję na tamtejszy – potężny! – rynek, jeśli więcej niż 5 procent przychodów czerpie z krajów, w których działa nielegalnie. Myślę, że po 1 lipca ten przepływ graczy będzie jeszcze bardziej znaczący. Widać też ożywienie wśród firm oferujących zakłady. Niektóre z nich – czekając na wejście w życie nowych przepisów – przez parę lat działało w Polsce tak naprawdę „na minusie”. Pojawiło się też kilka nowych podmiotów na rynku, choć o rejestrację w naszym kraju nie jest łatwo. Sam proces uzyskania licencji trwa od 6 do 12 miesięcy, bo w ministerstwie, w komórce obsługującej tego typu wnioski – mimo zmiany ustawy – wciąż pracuje tam tylko kilka osób…
Jaka jest dziś – pana zdaniem – wysokość kwot, jakimi firmy bukmacherskie wspierają kluby i związki sportowe w Polsce?
MATEUSZ JUROSZEK: Myślę, że – w skali roku – mogą to być sumy oscylujące wokół 20 milionów na same kontrakty, bo należy też pamiętać o dodatkowych wydatkach związanych z obsługą sponsorską. W perspektywie kilkuletniej – przy założeniu rozwoju rynku zakładów wzajemnych – wzrosnąć mogą o kolejne kilkanaście milionów.
No to dużo mniej, niż „setki milionów”, jakie czasami pojawiają się w „wywiadach pełnych marzeń” autorstwa prezesów związków czy klubów…
MATEUSZ JUROSZEK: Owszem, mniej. Ale nie dlatego, że firmy bukmacherskie nie będą mieć tych pieniędzy, ale dlatego, że… ten sportowy biznes nie jest więcej wart. Reklama na koszulce drużyny z ekstraklasy dziś wyceniona jest bardziej na 2 mln, niż 20 mln złotych. Wartość tytułu sponsora tytularnego ekstraklasy to dziś 8-9 mln złotych.
Polacy lubią się zakładać?
MATEUSZ JUROSZEK: Już tak, choć wciąż mniej, niż wiele innych nacji. Liczy się bowiem siła nabywcza – u nas wciąż mniejsza niż w innych krajach – i tradycja. W Anglii i Włoszech zakłady wzajemne mają stuletnią historię, w Polsce funkcjonują od 20 lat. Zresztą u nas łączenie hazardu z bukmacherką spowodowało, że nasza branża owiana jest mgiełką tajemnicy. Zmieniamy powoli to postrzeganie, wychodzimy do ludzi.
Źródło: legalnybukmacher.com