Wahan Geworgian: Grałem w kasynie
gazeta.pl Tak, grałem w kasynie, narobiłem długów. Przepraszam, to już naprawdę przeszłość. Dlatego proszę, nie skreślajcie mnie - mówi Wahan Geworgian, pomocnik Wisły, wypożyczony do Jagiellonii Białystok. <br />
gazeta.pl Tak, grałem w kasynie, narobiłem długów. Przepraszam, to już naprawdę przeszłość. Dlatego proszę, nie skreślajcie mnie – mówi Wahan Geworgian, pomocnik Wisły, wypożyczony do Jagiellonii Białystok.
W tym roku zdecydowałem się zmienić otoczenie i poprosiłem macierzysty klub, by mnie wypożyczył. Wiem, to odważny krok. Bo choć urodziłem się w Erewanie, w Polsce przebywam od 1994 r., czyli od 13. roku życia, w wiek dojrzewania wchodziłem w Płocku. Wychował mnie trener Tadeusz Prosowski, nie tylko piłkarsko. Bo moja mama i starszy o dziewięć lat brat Albert do dziś mieszkają w Niemczech.
Spec od walkowerów
W pierwszym składzie swojej drużyny zadebiutowałem w 1999 r., jeszcze przed ukończeniem 18 lat. Konkretnie wystąpiłem przez kilka minut w pojedynku ze Stomilem Olsztyn. Tydzień później nieświadomie przyczyniłem się do przegranej walkowerem z Polonią Warszawa. Wtedy przepisy były takie, że drużyna w jednym meczu mogła wystawić trzech obcokrajowców. Ale sztab szkoleniowy naszej drużyny zapomniał, że jestem Ormianinem i wpuścił mnie na boisko – choć w naszych koszulkach biegali już po nim Nigeryjczycy Ikem Sudy i Mike Mouzie oraz Amerykanin Justin Evans. Ta sama sytuacja powtórzyła się cztery lata później, w pojedynku z Legią w Warszawie – mimo że zmieniły się przepisy i można było skorzystać z pięciu obcokrajowców. Ale gdy po murawie biegałem ja, Białorusin Mikołaj Branfiłow, Litwini Aidas Preiksaitis i Rajmondas Vileniskis oraz Nigeryjczyk Emmanuel Ekwueme, trenerzy wpuścili na boisko Grażvydasa Mikulenasa.
Na ustach wszystkich
Paradoksalnie od tego momentu zaczął się dla mnie najlepszy okres piłkarskiej kariery. Jeszcze w 2003 r. otrzymałem upragnione polskie obywatelstwo. Miałem nadzieję, że tak się stanie, dlatego wcześniej odrzuciłem ofertę występów w reprezentacji Armenii. W następnym roku spełniło się moje kolejne marzenie, bodaj największe – zadebiutowałem w reprezentacji Polski. W wyjazdowym meczu ze Stanami Zjednoczonymi zagrało w sumie trzech piłkarzy Wisły, oprócz mnie Irek Jeleń i Patryk Rachwał. I choć przebywałem na boisku najkrócej z nich, zaledwie kilka minut, podejrzewam, że cieszyłem się zdecydowanie bardziej niż oni (śmiech). W klubie też było wspaniale. Do końca wakacji 2006 r. razem z kolegami z drużyny sięgnęliśmy po czwarte miejsce w lidze, trzykrotnie wystąpiliśmy w Pucharze UEFA, sięgnęliśmy po Puchar i Superpuchar Polski. Byłem na ustach fanów nafciarzy wespół ze Sławkiem Peszko, z którym tworzyliśmy dynamiczną parę skrzydłowych.
W szponach hazardu
Potem nagle wszystko się załamało. Chciałem wyjechać za granicę. Byłem na testach w norweskim Vikingu Stavanger, ukraińskim Dnipro Dniepropietrowsk, chciała mnie Legia. Nic z tego nie wyszło. Po części dlatego, że mój klub nie chciał mnie oddać. Wtedy zrobiłem pierwszy krok w „świat frustracji”. Kolejny zainspirowały nasze słabe wyniki w lidze, jeszcze z rundy jesiennej. Zacząłem grać coraz gorzej, przytyłem, poświęcałem więcej czasu na grę w kasynie niż w piłkę. Do tego popadłem w długi. I w ciągu kilku miesięcy z idola kibiców Wisły, którzy witali mnie okrzykiem: „Wan, Wan, Geworgian”, stałem się ich wrogiem. Czarę goryczy przelałem w maju tego roku po meczu z Górnikiem Łęczna. Przegraliśmy, praktycznie grzebiąc szansę na pozostanie w pierwszej lidze. Odezwałem się do nich w sposób niewybredny, czego się teraz wstydzę.
Nie piłem, nie bawiłem się w bukmacherkę, tylko… Moją rozrywką było kasyno. W szpony hazardu wepchnęła mnie ta cała sytuacja. Wpadłem w pułapkę, narobiłem długów. A to jeszcze bardziej negatywnie wpływało na moją formę. I tak w kółko.
Moja kochana rodzina
Kiedy wydawało się, że jestem na dnie, wyjechałem do Niemiec na spotkanie z mamą i bratem. To jedyne osoby, które mają na mnie wpływ, kocham ich ponad życie. Albert dowiedział się, co wyprawiam i porządnie mnie opieprzył. Potrząsnął mną. Wtedy przypomniałem sobie te wszystkie piękne chwile, w których uczestniczyłem. I że w grudniu tego roku skończę dopiero 26 lat. Poprosiłem więc władze Wisły, by mnie wypożyczyły, żebym mógł spokojnie się odbudować psychicznie w innym otoczeniu. Najbardziej konkretna była Jagiellonia Białystok. Ten klub wypożyczył mnie do końca tego roku. Jeśli jego działacze będą zadowoleni, mogą mnie wykupić z Wisły. Mam tu kilku znajomych z boiska, jak Łukasz Nawotczyński czy Aleksander Kwiek. Dopiero niedawno zaleczyłem naderwaną pachwinę, dlatego jeszcze nie zadebiutowałem w lidze w barwach nowego zespołu.
Jeśli jednak Jagiellonia nie zechce mnie na dłużej, chętnie wrócę do Wisły i pomogę jej w walce o powrót do Orange Ekstraklasy. Niemal codziennie rozmawiam przez telefon ze Sławkiem Peszko. Śledzę poczynania Wisły w internecie. I przepraszam wszystkich, których zawiodłem. Nie poradziłem sobie z presją. To wyłącznie moja wina, jestem przecież dorosły. Ale proszę, nie skreślajcie mnie. Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Pozytywnego.