Wielka gra o rynek
Ten, komu przypadnie monopol na wideoloterie, zarobi miliardy złotych.
Ten, komu przypadnie monopol na wideoloterie, zarobi miliardy złotych.
W ostatnich tygodniach w polskich mediach przetacza się fala publikacji, których autorzy, w ponurych barwach, odmalowują zagrożenia będące wynikiem rozplenienia się na dworcach kolejowych, w barach i przejściach podziemnych automatów do gry zwanych popularnie jednorękimi bandytami.
oznajemy staruszki pozbywające się niskiej emerytury, młodych chłopców wykradających rodzicom drobniaki, dziewczęta uzależnione od wciskania kolorowych guzików. Gdzieś w tle majaczy niewypowiedziana pretensja – niech rząd coś z tą plagą zrobi. Teksty te publikują gazety, które niedawno opowiadały się za legalizacją hazardu internetowego oraz popularyzowały opinie oddelegowanego przez PIS na prezesa Totalizatora, oficera spec służb, że trzeba za kilkaset milionów dolarów wprowadzić wideoloterie.
Podobne artykuły odnajdziemy w rocznikach gazet sprzed trzech, sześciu i ośmiu lat. Tylko, że wtedy do hazardu i ,,jednorękich bandytów” dodawano jeszcze mafię pruszkowską, ,,układ wiedeński”, ,,Baraninę” i ich powiązania z prominentnymi polskimi politykami.
Hazard podatkowy
Nie ma znaczenia, że źródła tych sensacji okazały się niewiarygodne, a kilka prokuratur połamało sobie zęby zbierając dowody. Bo też nikt nie szukał prawdy. Publikacje pojawiały się zawsze, gdy politycy brali się do nowego podziału hazardowego tortu. Tak też jest dziś. Bo hazard to biznes, w którym ścierają się interesy światowych firm. Dlatego gra musi być ostra. Z dużą ostrożnością należy więc ocenić ,,spontaniczne podjęcie tematu” uzależnień przez niektóre media.
W ubiegłym roku, w kasynach gry, salonach bukmacherskich, kolekturach Totalizatora Sportowego i w automatach Polacy zostawili kilkanaście miliardów złotych. Lwia część pieniędzy wróciła do kieszeni graczy w postaci wygranych, część zasiliła budżet, a najmniejsza część stanowiła zysk spółek zajmujących się prowadzeniem gier.
Z danych Ministerstwa Finansów, przedstawionych posłom w grudniu 2008 rokum, wynika, że na początku ubiegłego roku obowiązywało:
* 26 zezwoleń na prowadzenie kasyn gry,
* 213 zezwoleń na prowadzenie salonów gier na automatach,
* 41 zezwoleń na prowadzenie działalności bukmacherskiej,
* 3 zezwolenia na przyjmowanie zakładów totalizatora,
* 326 zezwoleń na prowadzenie działalności w punktach z grami na automatach o niskich wygranych.
Ogółem w 2007 r. przychody (nie mylić z zyskami!) z tytułu hazardu sięgnęły 11 mld 965 mln zł. Z czego na wygrane przeznaczono 8 mld 317 mln zł. Różnica – 3 mld 648 mln zł – złożyła się na podatki od gier (w 2007 r. 1 mld 110 mln zł) płacone przez firmy, koszty prowadzenia przez nie działalności oraz zysk.
Rok 2008 był ze względu na wzrost gospodarczy jeszcze lepszy. Szacunki mówią o przychodach rzędu 16 – 17 mld zł i wypłaconych wygranych rzędu 11 – 12 mld. Polacy polubili hazard, bo uwierzyli, że, jak w reklamie Totalizatora Sportowego, ,,Aby wygrać, trzeba grać”.
Dziś hazard nie jest czymś, czego należy się wstydzić. Przeciwnie! Stanowi cenne źródło dochodów budżetu państwa. Największe polskie spółki: Orlen, Lotos, czy PZU mogą zostać zwolnione z obowiązku odprowadzania do skarbu państwu dywidendy. Lecz Totalizator Sportowy, i działające na rynku hazardu spółki prywatne będą wpłacały na konto fiskusa miliardy z regularnością szwajcarskiego zegarka. Czy to się podoba, czy nie, bez tych pieniędzy polski sport i kultura szybko popadłyby w ruinę. Tylko, lepiej nie mówić o tym głośno.
Hazard lobbingowy
Pierwsza poważna supozycja, że w polskim Sejmie można kupić ustawę za łapówkę została wyrażona w 2000 roku w raporcie warszawskiego biura Banku Światowego na temat korupcji w naszym kraju. Zablokowanie prac nad nowelizacją ustawy o grach i zakładach wzajemnych miało jakoby kosztować kilka milionów dolarów. Wybuchł skandal. Głos w sprawie zabrali premier Jerzy Buzek i ówczesny marszałek Sejmu Maciej Płażyński. Autorzy dokumentu uderzyli się w pierś, lecz wątpliwości pozostały.
Rok później wróciły ze zdwojoną siłą, gdy ,,Gazeta Wyborcza” na pierwszej stronie opisała, jak to grupa posłów, w której znaleźli się, między innymi, Stefan Niesiołowski i Tadeusz Cymański, złożyła do Laski Marszałkowskiej projekt nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych (Druk sejmowy nr 3088, z 23.05.2001r.). Znalazł się w nim zapis wprowadzający nową grę – ,,loterie wideo”. Od tego czasu ,,wideoloterie”, bo taka nazwa przyjęła się u nas – stały się poważnym wyzwaniem dla polityków, lobbystów i firm działających na rynku hazardu.
W latach 2002 – 2003 o wprowadzenie wideoloterii starały się władze Polskiego Monopolu Loteryjnego (PML)– spółki Skarbu Państwa, mającej monopol na organizację loterii – wspólnie z amerykańską firmą PGS. Powód był prosty. Znane w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Australii wideoloterie przynoszą ogromne zyski organizatorom, drenując błyskawicznie kieszenie graczy, pod warunkiem, że zostanie zapewniony monopol na prowadzenie gry.
W tamtym czasie ledwo zipiący PML bardzo chciał, by jemu właśnie przypadł w udziale ten przywilej. Planowano wprowadzić na rynek 100 tysięcy automatów do wideoloterii, które miały stanąć, między innymi na stacjach benzynowych, w barach i pubach, a nawet w okolicach szkół i kościołów. W rządowej nowelizacji ustawy o grach i zakładach z 2003 roku, co prawda znalazł się zapis dotyczący tej formy hazardu, lecz ze względu na wysokość opodatkowania nikt nie chciał inwestować w wideoloterie.
Temat ten wrócił w latach 2006 – 2007, gdy pomysł wprowadzenia nowej formy hazardu zgłosił Totalizator Sportowy. Jeśli wierzyć autorom ówczesnych publikacji prasowych, był on mocno wspierany przez polityków Prawa i Sprawiedliwości związanych z Przemysławem Gosiewskim.
Samorozwiązanie Sejmu i przegrane przez PiS wybory uczyniły rzecz nieaktualną, choć było jasne, że pozostaje kwestią czasu, gdy Platforma Obywatelska odkryje dla siebie uroki wideoloterii. Należy tylko przypomnieć, jak energicznie atakował je poseł Chlebowski w 2003 roku podczas prac nad nowelizacją ustawy o grach losowych.
Stary temat w nowym opakowaniu
Tak też się stało. Między marcem a październikiem 2008 roku resort finansów przedstawił aż cztery projekty nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Piąty ma być ponoć gotowy w kwietniu br.
W jednym z nich znalazł się np. zapis znoszący obowiązujące dotychczas tzw. limity lokalizacyjne dotyczące kasyn i salonów gry. Jego wprowadzenie oznaczałoby, że dosłownie na każdym rogu można byłoby uruchomić kasyno, jak w Las Vegas. Nie jest jasne, czyj był to postulat. Resort twierdził, że… Komisji Trójstronnej! Tylko, że Komisja nic o tym nie wie. Podobna tajemnica otacza dokonane w końcu ubiegłego roku zwolnienie z podatku dochodowego od wygranych w nielegalnych grach za granicą.
Gdy okazało się, że droga nowelizacji ustawy jest zbyt ciernista, resort finansów zdecydował się wydać, 24 lutego br., rozporządzenie zmieniające rozporządzenie w sprawie warunków urządzania gier i zakładów wzajemnych, które w radykalny sposób zmieniło, na niekorzyść, warunki działania firm będących właścicielami automatów o niskich wygranych.
Opisywany w mediach postulat, by ,,automaty o niskich wygranych oferowały faktycznie niskie wygrane” nie ma tu nic do rzeczy. Rzeczywistym celem wydaje się chęć oczyszczenia rynku pod przygotowywane wprowadzenie wideoloterii.
Nikt rozsądny nie zdecyduje się na inwestycje rzędu 2 – 3 miliardów złotych nie mając gwarancji pozbycia się konkurencji. Takie koncepcje przedstawił dwa lata temu ,,PiS-owski” zarząd Totalizatora Sportowego, który nie ukrywał, że chce zająć się ,,ostrymi” formami hazardu. Wtedy też pisano, że automaty o niskich wygranych uzależniają i że grają w nie staruszki oraz dzieci. Nikt nie wspominał, że te automaty bardzo przeszkadzałyby wideoloteriom.
Możemy jedynie domyślać się powodów, dla których autorzy owych publikacji chcieli utrzymania obywateli w stanie niewiedzy, co do prawdziwych intencji głównych graczy zainteresowanych nowym podziałem rynku hazardu w Polsce. Bo jeśli ,,jednoręcy bandyci” uzależniają, to wideoloterie uzależniają do kwadratu. O czym dobrze wiedzą rodziny graczy w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy Australii. By się o tym przekonać wystarczy zajrzeć do internetu, przeczytać opinie tamtejszych uczonych, kościołów i organizacji społecznych.
Na naszych oczach toczy się gra o wielkie pieniądze. Ten, komu przypadnie monopol na organizację i dostarczenie automatów do wideoloterii być może zarobi miliardy złotych. Na pewno miliardy zarobi spółka obsługująca od strony technicznej i informatycznej całe przedsięwzięcie.
W normalnych warunkach jest to niemożliwe. Jeśli jednak politycy zdecydują o zmianie obowiązującego prawa i w trybie administracyjnym zlikwidują polską konkurencję staje się realne. Można wtedy spokojnie przejąć, ostatni niezdominowany jeszcze przez zagraniczne firmy rynek.
dr Franciszek Zalewski