26.05.2008 00:00

Wybory w Totalizatorze

Warszawa. 27 maja br. rozpocznie się drugi w ciągu zaledwie dwóch miesięcy konkurs na prezesa i członków zarządu Totalizatora Sportowego. Mają go wygrać ci, którzy już go wygrali.

 

 

Z pozoru sprawa konkursu w Totalizatorze nadaje się na żart. Wiadomo, po co jest organizowany i jakie kryteria trzeba spełnić (najlepiej być znajomym ministra Schetyny albo Leszka Balcerowicza), by zasiąść we władzach firmy i cieszyć się przyzwoitymi zarobkami.

Problem w tym, że Totalizator Sportowy jest jedną z ważniejszych spółek z udziałem Skarbu Państwa, a dzień przed rozpoczęciem rozmów z kandydatami – czyli 26 maja br. – odbędzie się uroczysty bankiet („Super Express” i „Fakt” winny wysłać nań swych fotoreporterów) z okazji wprowadzenia przez spółkę na polski rynek nowej gry hazardowej – Keno. Decyzję o tym podjął poprzedni zarząd z nadania PiS-u, ale gra jest mocno niepewna pod względem finansowym i nie brak opinii, że Keno nie przyniesie spodziewanych zysków, co w następstwie grozi awanturą. Rocznie Totalizator Sportowy odprowadza do budżetu państwa ok. 1,5 mld zł. Pieniądze te wspierają rozwój sportu i kultury. Jeśli w wyniku nieprzemyślanych decyzji inwestycyjnych kwota ta ulegnie pomniejszeniu, w Sejmie podniesie się krzyk, że „brakuje środków na ważne społecznie zadania”. Winnym będzie minister Skarbu Państwa Aleksander Grad – za brak nadzoru nad spółką.

I słusznie! Dziś resort skarbu wykazuje nadzwyczajny brak zainteresowania tym, co dzieje się w Totalizatorze. Przyznaje na piśmie, że nawet nie jest w stanie ustalić tożsamości osób zasiadających w kierownictwie spółki! I w ogóle zachowuje się jak mocno pijany nocny stróż. Czy jest to przypadek, czy też efekt świadomej strategii? Jakiś czas temu na łamach „TRYBUNY” postawiliśmy tezę, że realny wpływ na to, co dzieje się w Totalizatorze ma nie minister Aleksander Grad, a minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna. Dziś możemy powiedzieć, że to obowiązujący w środowisku ekspertów branży hazardowej pogląd.

Totalizator to wielki, obejmujący cały kraj system informatyczny, plus szeroko płynący z kolektur strumień gotówki – mieszanka, która musi budzić zainteresowanie naszych służb specjalnych. Nikt przypadkowy nie może stać na czele takiej firmy. Poprzedni prezes z nadania PiS-u Jacek Kalida miał za sobą doświadczenie pracy w GROM-ie i Urzędzie Ochrony Państwa. Jakie doświadczenie będzie miał wybrany przez radę nadzorczą spółki następca obecnego prezesa Sławomira Dudzińskiego? Dokładnie takie, jak prezes Sławomir Dudziński!

Dwa miesiące temu nowa rada nadzorcza Totalizatora Sportowego podziękowała za trud panu Jackowi Kalidzie i ogłosiła konkurs na nowe władze. Stawiło się liczne grono kandydatów, ufające zapewnieniom ministra Skarbu Państwa Aleksandra Grada, że po czasach „kolesiostwa” zaczynają się liczyć uczciwość, doświadczenie oraz kompetencje. Wynik konkursu łatwy był do przewidzenia – wygrali ci, których wiedza o rynku hazardu w Polsce wynikała głównie z lektury prasy i wizyt w kolekturach. O tym fenomenie pisano nie tylko na łamach „TRYBUNY”.

Szybko okazało się, że następca Jacka Kalidy, prezes Sławomir Dudziński i nowy członek zarządu spółki odpowiedzialny za sprzedaż i marketing, Piotr Gosek ponownie muszą stanąć do konkursu, bo nie zauważono, że kończy się kadencja i zgodnie z prawem należy po raz kolejny wyłonić zarząd.

Przed radą nadzorcza pojawił się godny Mrożka dylemat. Jak zrobić konkurs, by zachowując pozory uczciwości, zapewnić Dudzińskiemu i Goskowi zwycięstwo? Ponieważ wiedza ta ma charakter powszechny, tym razem do rywalizacji stanęło zaledwie kilku „desperados”. Mając świadomość, że nie mają szans – liczą na zapowiadany przez premiera Tuska „cud”.

 

 

Udostępnij
trybuna.com.pl, autor: Marek Czarkowski

trybuna.com.pl, autor: Marek Czarkowski