Wygrane miliony nie zawsze oznaczają upadek
Zabójstwa, porwania, podpalenia, kredyty, rozbite rodziny. Właśnie z takimi historia kojarzą nam się zwycięzcy w loteriach. Media bombardują nas opowieściami o utracjuszach, którzy nie potrafili, poradzić sobie z niespodziewanym zastrzykiem gotówki. Nieszczęśliwy los milionerów lepiej się sprzedaje na papierze, a to wszystko sprawia, iż powstają teorię, że lepiej nie wygrać, niż wygrać. Ba, można nawet odnieść wrażenie, że właściwie każdy zwycięzca upada na dno. Wniosek wśród opinii publicznej jest jeden - pieniądze szczęścia nie dają. Oczywiście jest on mówiąc łagodnie błędny, ponieważ istnieje masa żywych dowodów świadczących o tym, że trafienie szóstki w Lotto, czy rozbicie jakiegokolwiek Jackpota zmieniło życie wielu ludzi na lepsze.
Na wstępnie zaznaczmy grubą kreską, że milionerów z przypadku jest całe mnóstwo na każdym kontynencie. Wygrywają każdego dnia Polacy, Japończycy, Nigeryjczycy, Amerykanie, Australijczycy i inni. Owszem, nie zawsze miliony, ale sumy mogące zawrócić w głowie. Ich losów w znacznej większości nigdy nie poznamy. Mamy wiedzę tylko o mikroskopijnej części – zwykle czytamy o przykrych historiach. W końcu kogo obchodzi los gościa, który wygrał na loterii kilka milionów, a później otworzył firmę, która dobrze prosperuje. Nudy.
Tym razem jednak opiszemy historie nudne – szczęśliwie. Zacznijmy od milionera, którego zapamiętał Ryszard Rembiszewski, czyli słynny „Pan Lotto”: – Najbardziej w pamięć zapadł mi bardzo młody chłopak z Białegostoku, który wygrał sporą kwotę. Był maturzystą. Marzył o samochodzie, ale nie kupił go za wygraną, bo nie chciał, żeby wszyscy wiedzieli, że ma tyle pieniędzy. Poprzez Totalizator przekazał dużą kwotę na cele charytatywne. To był wyjątkowy człowiek.
Nie mniej wyjątkowy był mieszkaniec Calvadosu w Normandii, na północy Francji, który jeździł ciężarówką w relatywnie małej firmie transportowej. W przedsiębiorstwie pracowało zaledwie 15 osób, a więc nic dziwnego, że wszyscy bardzo dobrze się znali. Gdy było już wiadomo, że ich pracodawca lada dzień ogłosi bankructwo, rozmawiali zwykle o problemach, w które zaraz popadną ich rodziny. Wówczas bohater tej historii wysłał kupon, dzięki któremu wzbogacił się o 10 milionów euro. Długo się nie zastanawiał i zainwestował w upadającą firmę kilkaset tysięcy euro. Następnie zwolnił prezesa, a przedsiębiorstwo stanęło na nogi. Tym samym uratował byt około stu osób, bo jasnym jest, że piętnastu pracowników miało żony i dzieci.
Niepotrzebnie zaryzykował? Nic z tych rzeczy, bo jak sam później wspomniał przeznaczył na ten cel tylko 10 procent pieniędzy, a na dodatek znał się na biznesie. Miał pomysł i wiedział, że może on przynieść sukces. Podkreślił również, że wiedziałby, w którym momencie się wycofać, jeśli firma by nadal pikowała.
Ktoś może powiedzieć, że rozsądni goście, co pewnie wcześniej też źle nie mieli, poradzili sobie ze sporym napływem gotówki. Gdyby żyli w biedzie i nagle na ich koncie pojawiłoby się sześć zer, zaraz by wszystko przepuścili. Niekoniecznie. Zaprzecza temu choćby milioner, który szczęśliwy kupon zawarł w kolekturze w Dwikozach, tuż za Sandomierzem. Zwycięzcę po długich poszukiwaniach odnalazł dziennikarz portalu „nowiny24.pl”. Jak łatwo się domyślić odnalezienie wybrańca losu trwało długo, ponieważ ten chronił swoją tożsamość. – Jestem kawalerem. Żyłem skromnie. Bardzo skromnie. Stałej pracy od dawna nie miałem. Żyłem z dorywczych zajęć. Najmowałem się na budowy, przy pracach polowych, przy zrywaniu wiśni. Było biednie, nie raz na papierosy mi brakowało. Pomimo tego wygraną przyjąłem spokojnie. Żadnych kumpli nie zaprosiłem, imprezy nie wyprawiłem. Nawet piwka tej nocy sobie nie strzeliłem. O dziwo, nie zaczęli mnie nawiedzać krewni i znajomi z prośbami o pożyczki, darowizny albo z propozycjami świetnego interesu. Może dlatego, że wiedzą, że nie dałbym się nabrać na takie głupoty – opowiada milioner.
– Pyta pan, co się zmieniło? Mam dom i samochód i spokojniejszy widok na przyszłość. Poza tym nic. Palę te same papierosy co wcześniej, piję tę samą wódkę, mam tych samych kolegów. Jestem taki sam – kończy swoją lakoniczną historię o zmianie życia.
Historia zwycięzcy z malutkiej miejscowości pod Sandomierzem nie brzmi jak amerykański sen, ale pokazuje, że nie wszystkim ubogim zwycięzcom po wygranej odbija sodówka. W tym wypadku szczęśliwiec nie kupił drogiego Mercedesa, a skromnego Chevroleta za 38 tysięcy złotych. Nie postawił wielkiej willi, a nabył domek jednorodzinny. Początkowo chciał kupić nieco droższe auto, ale uznał, że to jego pierwszy pojazd i nie ma sensu przesadzać. Czasami 69-latek ratuje kilkoma złotymi pijaczków pod sklepem, ale na tym jego rozrzutność się kończy. Za resztę (wygrał 2 862 345 zł) zamierza przeżyć spokojnie życie.
Allen i Violet Large nie tylko nie przepuścili wygranej, a uczynili z niej coś niesamowitego. Małżonkowie część pieniędzy (wygrali 11 milionów dolarów) przekazali najbliższej rodzinie. Największy kawałek tortu trafił jednak do organizacji charytatywnych, co przez kanadyjskie media zostało uznane za najwspanialszą rzecz w historii ich Totalizatora Sportowego. Zarówno Allen, jak i Violet mieli wówczas po 70 lat, ale jak sami powiedzieli na podobny gest zdecydowaliby się nawet wtedy, gdyby mieli 50 wiosen mniej.
Co ciekawe w sieci można znaleźć sporo fantastycznych historii, w których główne role odegrały małżeństwa. Najbardziej popularną parą milionerów są prawdopodobnie Colin i Christine Weir, którzy wygrali ćwierć miliarda dolarów w loterii EruoMillions. Szkoci pomagają głównie lokalnej społeczności, ale tak naprawdę działają w całym kraju. Ich pomoc jest o tyle oryginalna, że nie skupiają się tylko na jednym problemie. Colin i Christine wsparli już m.in. dziewczynkę chorą na porażenie mózgowe, oddali własny dom samotnej matce, czy sprezentowali protezy nastolatkowi, który stracił nogi w wypadku.
Uwierzcie, że to tylko niektóre historie osób, które wygraną potrafiły spożytkować we właściwy sposób. Cała masa doniesień o utracjuszach z loterii, nie świadczy o tym, iż zwycięzcy zawsze popadają w kłopoty finansowe. Oczywiście są osoby, które roztrwoniły majątek na „przyjaciół”, wille, jachty i drogie samochody, ale tak samo istnieją zwycięzcy, którzy pomogli organizacjom charytatywnym, zyskali życiowy spokój i wsparli bliskich, którzy naprawdę ich kochali.