12.02.2025 21:49

Katarzyna Kozikowska: trenuję na pełen etat [WYWIAD]

Katarzyna Kozikowska po Igrzyskach Paralimpijskich w Tokio urodziła córeczkę i zdążyła wrócić przed Paryżem. Teraz nastawia się na walkę o medal w Los Angeles. Kajakarstwo to nie jest w Polsce sport dochodowy, a przygotowania oznaczają dwa, a nawet trzy treningi dziennie, więc bez wsparcia sponsorów byłoby bardzo trudno, mówi parakajarka, zawodniczka Drużyny Marzeń Totalizatora Sportowego.

Katarzyna Kozikowska: trenuję na pełen etat [WYWIAD]

Łukasz Majchrzyk, Interplay.pl: Jak to się stało, że wybrała pani kajakarstwo?

Katarzyna Kozikowska: To stało się przypadkiem, bo przygodę ze sportem zaczynałam od pływania. Po dziewięciu latach uznałam, że trzeba coś zmienić, skoro się nie zakwalifikowałam ani na igrzyska do Londynu, ani do Rio, choć brakowało niewiele. Nie współpracowałam jeszcze z psychologiem sportowym i nie miał mnie kto odwieść od tej decyzji. Wtedy pojawiło się parakajakarstwo. Ta dyscyplina dopiero od 2016 r. jest w programie igrzysk, ale zaraz po jej debiucie stwierdziłam, że spróbuję. Najpierw myślałam, że będę trenować wioślarstwo, ale chociaż zaszła pomyłka, to się wkręciłam (śmiech). Już po roku trenowania zdobyłam brązowy medal na ME i to dało mi porządny zastrzyk motywacji do dalszej pracy. Okazało się, że wydolność, którą nabyłam przez lata pływania, bardzo dobrze przełożyła się na kajaki. Pojechałam na Igrzyska Paralimpijskie do Tokio, gdzie zajęłam czwarte miejsce. Celu, jakim był medal olimpijski, nie udało się osiągnąć, jednak spełniłam inne marzenie, którym było posiadanie dziecka. W sierpniu 2022 r. urodziłam córeczkę i po trzech miesiącach, kiedy tylko lekarz dał zielone światło, wróciłam do treningów.

Aleksandra Król-Walas też wspominała, że czasu na zajście w ciążę było niewiele, bo kolejne igrzyska zbliżają się wielkimi krokami.

– W trakcie ciąży w ogóle nie trenowałam, straciłam przez to sporo miesięcy przygotowań, dlatego bardzo cieszy mnie szóste miejsce, które zajęłam w Paryżu. Niektórzy mówią, że wynik jest gorszy niż w Tokio, ale tak naprawdę w Paryżu byłam bliżej czołówki. Kiedy ja byłam w ciąży, to rywalki trenowały. Kiedy ja byłam w połogu, one trenowały, a kiedy ja dopiero wracałam do sportu, one trenowały na pełnych obrotach. Wynik z Paryża jest bardzo dobry, a teraz nastawiam się na walkę o IP w Los Angeles.

One trenowały, a pani ma córeczkę.

– Córka dała mi wiele szczęścia. Pierwsze dziecko było wyczekane, trzeba było się „zmieścić” w wąskim okienku czasowym, a jeszcze czasu między igrzyskami było mniej niż zwykle, bo przez COVID-19 opóźniły się zawody w Tokio. Całe szczęście udało się wszystko pogodzić. Mała jeździła ze mną na obozy, a kiedy ja schodziłam na kajak, to w hangarze zajmowała się nią trenerka. Dziecko uczy cierpliwości, a wszystkie rzeczy dzieją się po coś. I posiadanie dziecka, i połączenie tego z trenowaniem były mi potrzebne.

Czym różni się parakajakarstwo od tego „zwykłego”? Też jest łódź, wiosło, ręce.

– U nas łódka jest trochę szersza, teoretycznie po to, żeby była mniej wywrotna, choć nie zawsze się to sprawdza. Poza tym pływamy tylko na 200 metrów i nie ma osad, startujemy tylko w jedynkach. Na tym różnice właściwie się kończą. Wiosło jest takie samo, trenujemy bardzo podobnie, może tylko z mniejszymi objętościami w porównaniu do pełnosprawnych kajakarzy.

Katarzyna Kozikowska podczas Dnia Gracza Lotto

Żałuje pani, że nie ma możliwości startów na innych dystansach?

– Trochę żałuję, ponieważ jako pływaczka startowałam na 400 metrów i jestem przyzwyczajona do pracy w wodzie przez około pięć minut. W kajakach przeszłam na dystans sprinterski, który trwa niecałą minutę i tutaj trzeba machać rękami o wiele szybciej. Uczę się tego i jest już dużo lepiej niż na początku. Gdyby doszły kolejne konkurencje, np. 500 metrów albo miksy, to byłoby więcej szans na walkę o medale.

Sportowcy paraolimpijscy spokojnie mogliby pływać na dłuższych dystansach?

– Oczywiście, że tak. Wyścig na 500 m trwa około 2 minut i 15 sekund. Nie jest to taki czas rywalizacji, który mógłby spowodować znudzenie u widzów. Krótszy dystans lepiej się jednak sprzedaje. Ostatnio do programu igrzysk weszła kanadyjka. Tutaj zawodnicy mają bojkę z jednej strony łodzi i wiosłują krótkim wiosłem na siedząco.

Kajakarstwo w Polsce nie jest sportem, na którym się dużo zarabia. Bez wsparcia Drużyny Marzeń Totalizatora Sportowego pewnie trudno byłoby realizować pani cele?

– Kajakarstwo jest sportem bardzo niszowym. Kiedy na spotkaniach ze sponsorami mówię, jaką dyscyplinę uprawiam, to moi rozmówcy bardzo często mylą je z wioślarstwem, bo przecież w obu sportach są łódki i używa się wioseł. Tym bardziej cieszę się, że zostałam zauważona przez Totalizator Sportowy i wciągnięta do Drużyny Marzeń jako jedyna kajakarka.

To chyba daje spokój w przygotowaniach?

– Jestem dzięki temu dużo spokojniejsza. Współpracę rozpoczęliśmy przed igrzyskami paralimpijskimi w Paryżu. To było dodatkowe wsparcie i dzięki temu nie musiałam się o pewne rzeczy martwić. Część pieniędzy z zakładów wzajemnych jest przeznaczana na kulturę i sport, a ludzie nie mają często świadomości, że tak to wygląda. Kiedy podczas Dnia Gracza Lotto słyszeli tę informację z głośników, to mówili „wow, super”. Ludzie wydają pieniądze na swoje przyjemności i bardzo dobrze, że część tych środków trafia na polski sport.

Pani z kolei, wspiera polskich producentów i pływa na łódkach Plastex.

– To jest nasz polski, warszawski producent, a w tej branży liczy się jeszcze portugalski Nelo. Pływam na Plasteksie i uważam, że to jest bardzo dobra łódka, poza tym wspieramy naszych. Mamy bardzo dobry kontakt z producentem, nasza kadra współpracuje, z Plasteksem, na łódkach tej firmy się wygrywa, więc czemu mielibyśmy ich nie używać?

Łódki przygotowuje się indywidualnie?

Ważne są siedziska, które dostosowane pod rodzaj niepełnosprawności. W moim przypadku trzeba tylko włożyć małą matę od strony kikuta nogi. Osoby z porażeniem kończyn dolnych lub z niedowładem przywiązują się pasami i mają wyższe siedziska, żeby łatwiej było im utrzymać równowagę. Nie może to być żadne wspomaganie, pracowało za nas, ale jeśli regulamin pozwala, to można to stosować.

Przed nami jest Los Angeles.

– Trochę się zastanawiałam nad tym, czy walczyć o te igrzyska. Czekają mnie kolejne cztery lata bardzo dużych wyrzeczeń. Ludzie myślą, że my tylko pływamy w słoneczku i przerzucamy trochę ciężarów, a to jest praca. Utrzymujemy się dzięki stypendiom, wsparciu sponsorów, ale nie jest tak, że kończąc trening, odbijamy kartę i zapominamy o byciu sportowcami. Bardzo ważna jest dieta, współpraca z psychologiem, dbanie o siebie i regeneracja. Trenujemy dwa, a czasami nawet trzy razy dziennie. Jeśli zebrać wszystkie godziny, to wyszedłby pełen etat, a nie mamy wolnych weekendów. Jeśli robimy sobie „dzień wolny”, to i tak staramy się zejść na wodę i chociaż tam trochę pobawić, albo idziemy na bardzo długi spacer, rower.

Udostępnij
Łukasz Majchrzyk

Łukasz Majchrzyk