Marcin Nitschke wygrał w Zielonej – Górze
Hot Shots Snooker & Bilard przez trzy dni był areną zmagań pierwszego w tym klubie i zarazem pierwszego po wakacjach turnieju PORS****. Ten drugi fakt dało się zauważyć na podstawie chociażby osiągnięć punktowych. Zaledwie 20 brejków 30+, w tym dwa brejki 50+, to pamiątka po okresie letniego braku treningów. Honor zawodników uratowali Marcin Nitschke i Krzysztof Wróbel, którzy okazali się jedynymi „budowniczymi” brejków ponad pięćdziesięciopunktowych. Zawodnicy potrzebują jeszcze trochę czasu i więcej rozegranych turniejów, aby powrócić do formy.
Natomiast osobom postronnym nie przyszłoby do głowy, że jest to czterogwiazdkowy debiut klubu. Organizacja bez zarzutu (mecze rozłożone na dwa kluby) to efekt doświadczeń z poprzednich turniejów PORS*** w klubie LSSSiB, niedawnych MP U-21 w obecnym klubie oraz szeregu rozbudowanych szkoleń snookerowych i rozgrywek niższej rangi.
Patrząc na drabinkę, wydawało się, że 1/4 finału zostanie zdominowana przez lokalne lub regionalne pojedynki. W pierwszym ćwierćfinale bardzo prawdopodobny był pojedynek mazowiecki (lub interpretując na siłę – warszawski), w drugim wrocławski, w trzecim dolnośląski, w czwartym ponownie warszawski. Jednak o ile poprzednie dni upłynęły pod znakiem „bez niespodzianek”, to nie można było tego powiedzieć o dniu finałowym. Sprawcą największej sensacji był Michał Szabat z Janowa Lubelskiego, który kolejno pokonał Jarosława Kowalskiego i Rafała Góreckiego. Niespodziankę sprawił również Michał Zieliński, pokonując Marka Zubrzyckiego – choć ten scenariusz braliśmy pod uwagę w notatkach z dni wcześniejszych. Tym samym „papierowe” przewidywania wzięły w łeb i ćwierćfinały nie były obsadzone tylko snookerzystami z Dolnego Śląska i Mazowsza. Jeszcze lepiej wyglądało zestawienie par półfinałowych, gdzie zagrało 4 zawodników z 4 różnych miast. To cieszy, bo silna regionalizacja snookera nie sprzyja jego rozwojowi.
Przy okazji dobrego występu Michała Szabata warto również wspomnieć o grze Damiana Nitschke, który spośród graczy z dalszych miejsc rankingu doszedł najdalej. Na swojej drodze pokonał 4 zawodników, z których 3 było wyżej notowanych od niego, a w 1/8 finału napsuł krwi Pawłowi Kochowi. Inna sprawa, że jego dalsza pozycja w rankingu wynika w pewnej mierze z mniejszej liczby rozegranych turniejów wyżej punktowanych.
Niedziela to również dzień dwóch prawdopodobnie najciekawszych pojedynków. W ćwierćfinałowym meczu Paweł Koch – Krzysztof Wróbel wszystko rozstrzygnęło się dopiero w ostatnim frejmie na czarnej bili. Z kolei w meczu półfinałowym Rafała Jewtucha i Marcina Nitschke ten pierwszy prowadził już 2:0, by później po trzech kolejnych frejmach pozwolić sobie wydrzeć zwycięstwo.
W finale zagrali Marcin Nitschke i Krzysztof Wróbel. Mecz ten był dość jednostronny, wygrał Marcin Nitschke w stosunku 4:1 i tym samym trofeum za 1. miejsce nie opuści Zielonej Góry. Również puchar za najwyższego brejka nie zmieni adresu, o co zadbał właściciel klubu, robiąc brejka w wysokości 78 punktów. Mecz stał na wysokim poziomie, to właśnie w nim padły jedyne dwa brejki 50+.
Więcej informacji o całym turnieju znajdziecie jak zwykle w najbliższym numerze gazety „Polski snooker”.
Zielonogórzanin Marcin Nitschke zgromadził już w tym sezonie 3552 punktów rankingowych i bezapelacyjnie przewodzi stawce polskich snookerzystów. Jego ostatnie zwycięstwo w turnieju rangi 4* było tym bardziej ważne, że zdobyte we własnym klubie (Hot Shots Snooker & Bilard) i przed własną publicznością. „To na pewno bardzo miłe uczucie. Przede wszystkim udowodniłem, że jestem dobrym polskim graczem, którego należy wysyłać za granicę, żeby „robił” dla Polski wyniki.” – mówi wyraźnie zadowolony ze swojego występu Cinek.
W półfinale zaprezentowałeś wspaniały „powrót z zaświatów”, przegrywając 0:2 z Rafałem wyciągnąłeś na 3:2. Zdecydowała mocniejsza psychika?
Marcin Nitschke: – Na tym turnieju byłem ze swoim psychologiem sportowym. Współpracuję z nim już 2 lata i muszę powiedzieć, że czułem się dobrze psychicznie. Przegrywając 0:2 myślałem, że nie dam rady odrobić strat. Rafał popełnił błąd w trzecim frejmie, ja nie zastanawiając się wykorzystałem go. I to był taki kluczowy moment, uwierzyłem w siebie, później grałem już swoje. Grało mi się dobrze, tym bardziej, że grałem w swoich ścianach, co też na pewno pomogło.
Mecz finałowy wyglądał tak, jakbyście z Krzyśkiem Wróblem wcześniej ustalili, że gra będzie otwarta. Czerwone były zawsze mocno rozbite, idealne do budowy brejków. W pierwszych frejmach padły zresztą najwyższe brejki całego turnieju – 78 i 54. Taki był plan, czy tak wyszło?
– Z Krzyśkiem gra mi się zdecydowanie luźniej. Jest to bardzo dobry zawodnik, ciężki, trudny, ale nie odczuwam jakiegoś dużego respektu. W pierwszym frejmie Krzysiek objął prowadzenie, ja się skoncentrowałem. Nie ukrywam, że był trudny układ na stole, wyciągnąłem dosyć trudne bile. Skończyło się to brejkiem w wysokości 78 punktów. Pomyliłem się na niebieskiej, mogło być 96, pomyłka, ale to nie byłby brejk powyżej 100 punktów, więc nie ma czego żałować.
Krzysiek narzekał, że masz bardzo dużo szczęścia, nawet nie trafiając bil nie pozostawiasz mu nic do wbicia. Szczęście sprzyja lepszym?
– (śmiech) Tak to jest, jak się przegrywa, to zawodnik szuka jakiegoś „wentyla”, żeby na coś zgonić. Tak rzeczywiście było. Czasami jest tak, że układa się wszystko, tak jak by sobie zawodnik zaplanował, wychodzi wszystko, a dodatkowo jest bardzo dużo szczęścia. To się bardzo często zdarza. Myślę, że nie ma co zganiać na szczęście, czy jakieś inne rzeczy, tylko po prostu grać i koncentrować się na tym co jest ważne.
Podobno na stole nr 2 (na którym był rozgrywany finał) nie da się z tobą wygrać, znasz ten stół jak własną kieszeń?
– (śmiech) Nie raz ktoś ze mną wygrał na tym stole. Nie ukrywam, że teraz przed Jordanią trenuje od 4 do 9 godzin dziennie, postawiłem sobie taki cel. Myślę, że z dnia na dzień będzie coraz trudniej mnie ograć!
Zająłeś 9. miejsce w German Open, jesteś liderem rankingu, dostałeś powołanie do kadry na MŚ. Czy można sobie życzyć czegoś więcej?
– Myślę, że jeżeli zdobędę Mistrzostwo Europy i Mistrzostwo Świata seniorów, wtedy nie będę już czuł żadnego niedosytu. Nie ukrywam, że to jest mój główny cel. Niektórzy ludzie się z tego śmieją, ale ja w to mocno wierzę i na pewno będę dążył do celu!